niedziela, 29 listopada 2015

Rano

Rano najtrudniej spod kołdry wypełznąć. Zdjąć z szyi ciepłe, małe rączki nocnego wędrowca. Nie dać się złowić snom raz jeszcze.

Ciepłotę domu sprawdza duży palec stopy. Nie wytrzymuje dłużej niż sekundę. Dajesz mu do pomocy całe ciało, żeby się nie obawiał dnia tak bardzo.

Drepczesz do łazienki niemrawo. Wchodząc obijasz się o futrynę. Przemywasz lodowatą wodą twarz. Oczy nadal nie chcą się obudzić.

Przystanek kuchnia. Szybciutko, skostniały pierwszym uderzeniem rzeczywistości, zapalasz gaz. Na kawę woda. Bogów napój. Spoglądasz przez okno i jeśli masz szczęście widzisz budzące się słońce. Zawsze zachwyca. Nieskończoną barw ilością, stałością swoją. Upartym rytuałem.

Siadasz na drewnianym, trzeszczącym krześle. Mocno ściskasz palcami parującą obietnicę dobrego dnia. Jesteś gotów. Jest niedziela.

Udanego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz