Metro. Gwar. Tłum. Siadam. Naprzeciwko subtelny starszy pan. Znoszone, perfekcyjnie wyprasowane ubranie. Melonik. Skórzane rękawiczki. W dłoniach szary papier a pod papierem kwiaty. Chyba. Idealny starszy Pan z książki.
Jest południe. Pan z książki ma szczęście, siedzi. Niełatwo usiąść w metrze o tej porze. Jest szczupły. Nie zajmuje wiele miejsca. Obok ulokował się młody mężczyzna. Nogi rozsunął mocno, jakby szykował się do szpagatu. Rozpycha się, łokieć wbija pod żebra sąsiada. Pan z książki usiłuje zachować dystans, ale kończy mu się przestrzeń. Mam ochotę puknąć rozpychającego się palcem między oczy.
Jest duszno. Pan z książki oddycha ciężko. Przedzierająca się do wyjścia kobieta nadeptuje mu na stopę. Nawet tego nie zauważa. Czy tylko ja widzę Pana z książki?
Uśmiecham się do niego. Zdziwiony unosi brwi, ale odpowiada uśmiechem. Pięknym, czystym, szczerym.
Pociąg zbliża się do kolejnej stacji. Pan z książki z troską wygładza szary papier. Podnosi się z trudem.
Chciałabym żeby jakiś dżentelmen chciał kupić kwiaty, wyprasować uważnie ubranie, ogolić się drżącą od parkinsona ręką. Dla osiemdziesięcioletniej mnie. Bardzo.
Pan z książki istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz